
Jest coś takiego w tej wschodniej wizji postapokalipsy, co odróżnia ją od zachodniej… Kiedyś napiszę porządny artykuł na ten temat, ale dzisiaj mam dla Was przykład gry, która mierzy się z tematem końca cywilizacji, jaką znamy i robi to w sposób nieco inny niż popularne tytuły. Oto The Light Remake.
Jeśli sprawdzicie tag post-apocalyptic na Steamie, znajdziecie tam między innymi Fallouty, Death Stranding (które mimo oczywistej “japońszczyzny” Kojimy jest bardzo “zachodnie”), Elex, Mad Maxa, Walking Dead od Telltale, The Long Dark, które bardzo polecam czy nieszczęsnego Far Cry’a New Dawn. Daleko, daleko w katalogu traficie na grę 35mm, stworzoną przez Siergieja Noskowa w 2016 roku. Jest powolna, stosunkowo krótka i dość uboga, jeśli chodzi o gameplay – to symulator spacerowicza z gęstą, lepką atmosferą świata zniszczonego przez epidemię i właśnie to jest jej największym atutem. Brak mechanizmów typowo growych, rekompensuje konkretną historią oraz klimatem, wylewającym się z ekranu wiadrami.
Kilka dni temu na Steamie zadebiutowała kolejna produkcja Noskowa – The Light Remake. Kupiłem ją bez zastanowienia, bo po jego poprzednich grach wiedziałem, co mnie czeka i… cóż, nie zawiodłem się.
Światło Cię poprowadzi
Podobnie jak w poprzedniej produkcji Siergieja, The Light Remake przedstawia nam zniszczony, martwy świat. Enigmatyczne intro nie powie nam wiele, prócz tajemniczego zniknięcia ludzkości i powolnego niszczenia zdobyczy cywilizacji. W menu znajdziemy kilka podstawowych ustawień, dzięki którym dostosujecie grę do możliwości komputera. Standard. Znajduje się tu też odnośnik do oryginalnej wersji gry – w 2012 roku Siergiej stworzył pierwszą wersję The Light, będącą przede wszystkim benchmarkiem. Im dłużej nad nim pracował, tym więcej treści tworzył; ostatecznie powstała niewielka gra eksploracyjna, rozgrywająca się w świecie postapo, jednak zaskakująco kolorowa, jasna i „pozytywna”, jak na poruszaną tematykę. Wersja Remake pogłębia ten kontrast, usprawnia grafikę i dodaje kilka nowych zagadek.
Po rozpoczęciu przygody lądujemy… przed telewizorem. Od pierwszych chwil przygrywa nam nastrojowa ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Dmitrija Nikołajewa – tego samego, któy stworzył muzykę do wspomnianych 35mm. Soundtrack The Light Remake jest nostalgiczny i smutny, choć na dłuższą metę monotonny; na szczęście gra nie trwa na tyle długo, by znużyć się nim podczas jednorazowego przejścia. Jeśli jednak zdecydujecie się zagrać ponownie, to możecie spróbować poznać drugie zakończenie…
Go out into the light…
Dobra, dobra, wróćmy do początku, bo zanim dojdziemy do zakończenia, wydarzy się – jak na rozmiar gry – całkiem sporo. Po opuszczeniu pomieszczenia z telewizorem dostajemy latarkę i ruszamy przed siebie. Nie mamy z góry określonego celu; ot, mamy zwiedzać opustoszały budynek – część Moskiewskiego Uniwersytetu Humanistycznego wraz z najbliższymi okolicami. Jedna z pobliskich uliczek aż prosi się o możliwość zwiedzenia i szkoda, że twórca nie pokusił się o rozszerzenie dostępnego terenu, ale z drugiej strony to, co jest, w zupełności wystarczy do opowiedzenia tak kameralnej historii.
Rozgrywka szybko popycha nas na właściwe tory i już po chwili natkniemy się na pierwszą zagadkę, potem kolejną i kolejną… Cała gra ogranicza się tak naprawdę do wykonania kilku w gruncie rzeczy prostych czynności, ale jej – powiedzmy – filozoficzny charakter nadaje temu Światłu sporo głębi.
Jeszcze więcej głębi nadaje grafika. Nie jest to oczywiście majstersztyk, ale wystarczyło, by zrobić na mnie wrażenie. Do tego stopnia, że przez dłuższą chwilę napawałem się specyficznym klimatem leniwego, niedzielnego popołudnia w opustoszałym budynku – to jedna z gier, w której Unity naprawdę daje radę. Czujne oko znajdzie oczywiście kilka bolączek (szczególnie w niektórych teksturach), jednak całokształt wypada bardzo dobrze.
Moja fascynacja atmosferą trwała do czasu, aż przypomniałem sobie, że wszyscy prawdopodobnie nie żyją, a ja nie mam pojęcia ani co tutaj robię, ani co się wokoło dzieje – wtedy przeszły mnie ciarki.
…or stay in the dark
No właśnie – The Light Remake ma kilka momentów, w których można się przestraszyć, ale nie oznacza to, że mamy do czynienia z horrorem; momenty bardziej intensywne to forma kontrastu do leniwej, spokojnej eksploracji. Po jednym z, można powiedzieć, kulminacyjnych momentów naprawdę poczułem ulgę, że to już koniec. Ta część gry mocno inspiruje się dwoma tytułami – Metrem (szczególnie pierwszym) oraz odrobinę Layers of Fear. Z początku byłem zniesmaczony oczywistą kalką z produkcji 4A Games, ale po dłuższym zastanowieniu i przeżyciu mini-zawału uznałem, że pasuje to do konwencji przyjętej przez Noskowa.
Morał tej opowieści jest dość banalny, ale jako, że ja również podpisuję się pod wizją autora – byłem zadowolony. The Light Remake pochłania się w jeden wieczór jak dobre, trzymające w napięciu opowiadanie i cieszę się, że niezależni twórcy ciągle korzystają z gier jako medium do przekazywania pewnych uniwersalnych wartości. Polecam nie tylko fanom gier eksploracyjnych, bo cena jest niewielka – opcjonalnie możecie dokupić soundtrack. Ja tymczasem już zacieram ręce w oczekiwaniu na kolejną produkcję Siergieja.